Echa Warszawskich Salonów
Share
ŚWIĄTECZNY CUD
„Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa to spektakl w sam raz na świąteczną porę. Premiera w Teatrze Polskim odbyła się właśnie w takim klimacie. Przedstawienie w reżyserii Wojciecha Czerwińskiego, ze scenariuszem Janusza Majcherka wzbudziło rozmaite reakcje publiczności. Jednym spodobała się nowoczesna, wizjonerska oprawa tekstu, inni próbowali odpowiedzieć sobie na pytanie: ile Dickensa zostało w teatrze. A zostało z pewnością najważniejsze przesłanie: warto być dobrym, dobro zwycięża, na przemianę człowieka nigdy nie jest za późno. Charles Dickens napisał „A Christmas Carol” (czyli dosłownie „Kolędę bożonarodzeniową”) w 1843 roku; podobno chciał z honorarium spłacić swoje karciane długi. Szczęście mu sprzyjało bardziej niż w hazardzie, bo kiedy opowieść ukazała się drukiem, sześć tysięcy egzemplarzy książki natychmiast rozsprzedano – w ciągu zaledwie trzech dni. Potem wydawano ją wielokrotnie; zrealizowano cztery filmowe wersje, także animowane (z Myszką Miki i Muppetami), również w formie komiksu. Temat samotnego, zgorzkniałego skąpca, skoncentrowanego wyłącznie na pomnażaniu swojej fortuny, spędzającego noc wigilijną w pustce wydaje się zatem schematem, do którego chętnie sięgają rozmaici reżyserzy. Tym bardziej, że jest to okazja do pokazania pozytywnej przemiany bohatera, który po głębokich refleksjach i spotkaniu duchów z przeszłości zaczyna rozumieć swoje błędy. Twórcy spektaklu w Teatrze Polskim zrobili wszystko, aby ukazać tę historię w sposób nowatorski i atrakcyjny. W pamięci widzów pozostanie z pewnością właśnie efekt wizualny, który co prawda nie tworzy atmosfery stricte świątecznej, ale jest pełen oryginalnych rozwiązań. To tak zwane „fajerwerki”: podziw wzbudza pomysłowa scenografia Marty Zając, która wykorzystała atuty słynnej sceny obrotowej w teatrze, co pozwoliło wielokrotnie zmieniać sceny i plany. Kostiumy (Jana Krynicka) tworzą zgrabny pomost „między dawnymi i nowymi czasy”, podkreślając uniwersalną wymowę utworu Dickensa. W przedstawieniu „grają” również światła (Jarosław Wardaszka), projekcje i fotografie – jednym słowem nowoczesna technika teatralna.
Premiera „Opowieści wigilijnej” w Teatrze Polskim
Nie sposób oczywiście pominąć bohaterów przedstawienia, czyli doborowej stawki aktorów (Szymon Kuśmider w roli nieczułego skąpca Ebezenera Scrooge’a). To niezwykła kreacja. „Opowieść wigilijna” jest w tej inscenizacji wyjątkowo mroczna i przytłaczająca. Przemiana bohatera nie do końca przekonuje, ale przecież zawsze można wierzyć w cuda, a takim cudem jest metamorfoza Scrooge’a. Powstaje pytanie, na ile ta przemiana jest prawdziwa: czy wynika z refleksji nad dotychczasowym życiem, czy po prostu z lęku, obawy dokąd prowadzi samotność. Cóż, zawsze pozostaje nadzieja na wyjście z mroku – i to jest właśnie morał opowieści według Dickensa.
NIE TYLKO ZŁOTO
„Ilustrowana Encyklopedia Skał i Minerałów” (Wyd. Videograf, 2024) to lektura obowiązkowa dla gemmologów, czyli tych, którzy pasjonują się kamieniami szlachetnymi i innymi skarbami Ziemi. Autor – prof. dr hab. Jerzy Żaba – od lat zajmuje się geologią, badania naukowe prowadził w różnych rejonach Polski i świata. Na temat skał i minerałów publikował kilkakrotnie atlasy i słowniki. Wydawnictwo, które otrzymałam przed Świętami (rewelacyjny prezent pod choinkę!) uważane jest za rzetelne kompendium wiedzy o temacie, przydatne zarówno dla profesjonalistów jak i kolekcjonerów.
Wystarczy krótkie podsumowanie zawartości książki: 2750 haseł, 1100 minerałów, 700 skał, 1000 fotografii i rysunków. „Leżący przy drodze kamień nie zasługuje na to przechodniu, abyś go mijał obojętnie, jest bowiem naturalnym synem Ziemi” – brzmi motto encyklopedii. To prawda: wystarczy nawet jedno uważne spojrzenie, aby w niepozornym kamyku dostrzec piękno kształtu, barwy, struktury. Z książki liczącej ponad pięćset stron można dowiedzieć się wiele. Jej bohaterami są doskonale znane jubilerskie cacka, a także mniej popularne, rzadkie i czasami mniej atrakcyjne wizualnie, lecz również ciekawe kamienie. Encyklopedia rozpoczyna się od „A”, czyli od hasła „accarbaar”. To akabar – handlowa nazwa czarnego korala. A zatem od razu ciekawostka: koral może być nie tylko czerwony, ale biały, kremowy, szary, żółty, zloty, niebieski, fioletowy, purpurowy, różowy i właśnie czarny. Kilka stron opisu autor poświęca agatom, bo na to zasługują ze względu na rozmaitość barw i pasmową budowę, odmienną w każdej bryłce. Jeśli interesują nas drobne, wygładzone i wypolerowane kolorowe kamyki, to są to tak zwane bębniaki, czyli niewielkich rozmiarów grudki, obrobione w specjalnych bębnach obrotowych, które wydobywają piękno i blask z pozoru nieciekawych kamyków. Popularny bursztyn (jantar, amber, elektrum) również oferuje szeroką gamę barw: może być żółty, miodowy, pomarańczowy, brunatny i biały, a nawet zielony, czerwony, niebieski i czarny; matowy i przezroczysty oraz z inkluzjami. Oczywiście jest też o diamentach: greckie słowo „diamentum” oznacza „niezniszczalny”. Najsłynniejsze to ogromny Cullinan (przed oszlifowaniem miał wielkość pięści!), Excelsior, Gwiazda Sierra Leone, Wielki Mogoł… każdy z nich ma swoją historię. Zieloną barwą magnetyzuje jadeit (żad), który choć jest rzadkim minerałem, to dość popularne są figurki, naczynia ozdobne i biżuteria wykonywana w Chinach właśnie z tego kruszcu. Przezroczysty kryształ górski można uznać za magiczny, bo uważany jest za… szczególną odmianę lodu, który nie topi się nawet po podgrzaniu. I tak dalej – aż do litery „Ż”, gdzie między innymi czytamy o żmijowcu – skale, nazwanej tak od wzoru w czarne cętki i żyłki. To fascynująca lektura.
SZANUJMY WSPOMNIENIA
Święta to czas spotkań w gronie rodzinnym przy wigilijnym stole i zazwyczaj czas wspomnień. Tuż przed świętami rozpakowałam przesyłkę od pana Józefa Bondarczyka. Znamy się od wielu lat dzięki wspólnej pasji do ekslibrisów. Pan Bondarczyk kolekcjonuje wszystko, co wiąże się się z tematem pszczelarstwa; jest wielce szanowanym mieszkańcem Więcborka, zasłynął z prowadzenia wraz z żoną Haliną skansenu „Pasieka Krajeńska”. W tym miejscu zgromadził tysiące przedmiotów związanych z pszczołami – między innymi właśnie ekslibrisów. Miałam przyjemność zaprojektować dla niego kilka znaków książkowych, nawiązujących właśnie do jego ulubionego tematu. Pan Bondarczyk zorganizował wiele wystaw, prezentując swoje bogate zbiory, a teraz postanowił spisać wspomnienia, które zatytułował „Z Wołynia na Krajnę”, adresując je przede wszystkim do swoich dzieci i wnuków.
Ale jest to książka tak świetnie napisana, bogato ilustrowana, naładowana dobrymi emocjami, że sprawia przyjemność każdemu czytelnikowi. „Z Wołynia na Krajnę” (Wyd. Firma Usługowo-Wydawnicza „Daniel”, Sępólno Krajeńskie) rozpoczyna się od dzieciństwa autora na Kresach II Rzeczypospolitej we wsi Pieratyn w powiecie Dubno. „Pamiętam dom, zabudowania, sad, pasiekę, studnię na środku podwórza i kuźnię, na której szczycie namalowany był koń” – wspomina. Ten szczęśliwy, beztroski czas ilustrują fotografie przodków: ojciec w służbie wojskowej w Równem, eleganckie damy – babcia i prababcia, nostalgiczny obraz Wiktora Koreckiego „Stary młyn o zachodzie słońca”. Te sielskie dni zburzyła wojna. Rodzina autora postanowiła szukać bezpiecznego schronienia w Dubnie. Udało się przeżyć wojnę, ale nagle okazało się, że te tereny znajdują się w Związku Radzieckim. Najbliżsi pana Bondarczyka przyjęli propozycję przesiedlenia na Ziemie Odzyskane i po trzech tygodniach podróży koleją znaleźli się w okolicach Sępólna. Po wojennych przeżyciach Witunia koło Więcborka wydawała się Ziemią Obiecaną, chociaż osadnicy pozostawili daleko za sobą wspomnienia, tęsknotę za utraconą młodością, domami, dobytkiem. Dzieci przystosowały się szybciej do nowej sytuacji. Pomoc domowa w pracach polowych, łowienie ryb, ubieranie choinki na Wigilię, targi, jarmarki, odpusty, objazdowe kino, przejazd cygańskiego taboru – to były miejscowe atrakcje. Autor ze swadą maluje obrazy z życia wsi, które wypełnione były pracami domowymi: pieczenie chleba, świniobicie, kiszenie kapusty i ogórków, robienie przetworów z owoców, dzierganie na drutach – każda minuta była wypełniona praktycznym zajęciem. Codzienny kontakt ze światem utrzymywał listonosz: bardzo ważna i szanowana osoba. A poza tym radio „Pionier” i kolej, chociaż z Więcborka do Bydgoszczy pociąg kursował jeden raz na dobę. Nauka, praca, rodzina, budowa własnego domu to kolejne etapy w życiu. A przez wszystkie lata przewija się jeden temat: pasieka. W kolekcji pana Bondarczyka – medale, znaczki pocztowe, etykiety, druki okolicznościowe, stemple, grafiki i obrazy, nawet biżuteria – wszystko z motywem pszczelarstwa. To książka emanująca ciepłem, dobrocią i serdecznością.
NAGRODY DLA NAUKI
Nagrody Fundacji Nauki Polskiej uważane są za najważniejsze wyróżnienia naukowe w kraju. Coroczna Gala na Zamku Królewskim w Warszawie to uroczystość, w której biorą udział przedstawiciele władz państwowych, środowisko naukowe, rodziny i współpracownicy laureatów. Nagrody FNP przyznawane są za osiągnięcia i odkrycia, rozsławiające polską naukę. Są to nagrody indywidualne w czterech obszarach: nauk o życiu i o Ziemi, nauk chemicznych i o materiałach, nauk matematyczno-fizycznych i inżynierskich oraz nauk humanistycznych i społecznych. Laikom tematyka działalności laureatów mówi niewiele, ale budzi niekłamany podziw dla dziedziny wiedzy, dostępnej wyłącznie dla ścisłych umysłów. Wyboru nagrodzonych dokonuje Rada FNP z kandydatów, nominowanych przez reprezentantów środowiska naukowego.
Laureaci nagród Fundacji dla Nauki Polskiej
Dr hab. Sebastian Glatt z Małopolskiego Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego urodził się w Wiedniu; na tamtejszym uniwersytecie zajmował się genetyką i mikrobiologią. Prowadził badania, współpracując z wieloma laboratoriami na świecie, w tym także w Australii. Publikował w renomowanych czasopismach naukowych, a nagrodę FNP otrzymał w tym roku za ustalenia struktury i funkcji, wpływającej na poprawę biosyntezy białka. Wyniki jego odkryć mają duże znaczenie kliniczne, stanowiąc podstawę do nowych metod stosowanych w diagnostyce, prewencji i leczeniu chorób. Prof. Janusz Lewiński z Wydziału Chemicznego Politechniki Warszawskiej i Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk został nagrodzony za opracowanie mechanochemicznych metod syntezy perowskitów. Profesor prowadził swoje badania podczas pobytów na uczelniach europejskich i amerykańskich, wielokrotnie publikował wyniki swoich prac. Prof. Krzysztof Sacha z Instytutu Fizyki Teoretycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego otrzymał nagrodę za sformułowanie teorii kryształów czasowych. Kryształy fascynują nie tylko naukowców; ich struktury zbudowane są z atomów, ułożonych w regularne, powtarzające się w przestrzeni wzory. Wyglądają jak dzieła sztuki, wykreowane przez naturę. Laureat odbywał staże naukowe w Niemczech i USA, a dzięki jego pracom macierzysta uczelnia – Uniwersytet Jagielloński w Krakowie – stała się jednym z najważniejszych ośrodków naukowych w tej dziedzinie o wysokiej renomie w świecie. Profesor ma także inną pasję: biegi maratońskie. Uczestniczył w kilkunastu maratonach w Berlinie, Chicago, Nowym Jorku, Paryżu, Krakowie i Warszawie. I jeszcze jeden tegoroczny laureat: jest nim prof. Marcin Wodziński z Katedry Judaistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, który podjął się badań nad chasydyzmem i jego roli w kulturze, polityce, kształtowaniu tożsamości religijnych i relacji międzyetnicznych. Sylwetki laureatów przybliżyły krótkie filmy, a nagrodzeni w swoich wystąpieniach mówili przystępnie o tematach swoich skomplikowanych badań.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA