Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share

PODRÓŻ DO JEROZOLIMY
Jerozolima – święte miasto na styku trzech kultur. Hierosolyma, Jerusalem – cel wędrowników i podróżników z całego świata. W tym miejscu modlą się wyznawcy judaizmu – przy Ścianie Płaczu, wspominając świątynię, zbudowaną przez króla Salomona. Chrześcijanie odbywają pielgrzymki do Bazyliki Grobu Świętego, a złotem lśni nad miastem Kopuła na Skale – jedno z najważniejszych sanktuariów islamu. Tam Prorok miał wstąpić do nieba. Nie każdy miał szansę zobaczyć na własne oczy miasto, o którym przez wieki snuto opowieści, opisywano w księgach i pieśniach, malowano obrazy, fotografowano, kolekcjonowano pamiątki: relikwie, wizerunki i tzw. naturalia czyli buteleczki z wodą święconą, garść ziemi lub piasku, zasuszone rośliny. Teraz – niemal do końca lipca tego roku – każdy może odbyć swoją pielgrzymkę, wędrując drogami do Jerozolimy dzięki wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Na piętrze muzeum, w czterech salach wystawowych zgromadzono ponad 220 dzieł sztuki, pochodzących z różnych epok. Kolejne przystanki w podróży to Święte Miasto trzech religii i jego topografia, Świątynia – Światło i Cud Ognia, Pielgrzymki i podróże oraz Warszawa-Jerozolima, Pamięć i Pamiątki z (także Miasto konfliktu i Apokalipsy) oraz Dramatis personae.

Jerozolima postrzegana jest jako fenomen naszej cywilizacji. Według archeologów jej początki sięgają czwartego tysiąclecia p.n.e., ale tradycja głosi, że właśnie tam został stworzony świat, stąd kolokwialne określenie „pępek świata”. Tam też ma nastąpić koniec świata i Sąd Ostateczny. Tak więc to nie tylko realne miejsce na mapie, ale również metaforyczne, duchowe. Jerozolima mistyczna, magiczna i symboliczna, wyobrażana często jako idealna, niebiańska. W tekstach biblijnych pojawia się jako doskonała i niezniszczalna budowla, wykonana z najcenniejszych kruszców i kamieni. Nowe Jeruzalem przeznaczone dla zbawionych, opisane jest w ostatniej wizji Apokalipsy św. Jana jako przybytek Boga i ludzi wybranych. Na razie turyści mogą przybywać do Jerozolimy, by obejrzeć jej realny wizerunek – nie zawsze idealny, ale i tak fascynujący. „Drogi do Jerozolimy” w Muzeum Narodowym prowadzą też przez Warszawę; przecież słynne Aleje Jerozolimskie w stolicy przypominają nie bez powodu swoją nazwą Jerozolimę. Ulica, przy której znajduje się gmach Muzeum Narodowego od początku uważana była za główną arterię miasta, łączącą komunikacyjnie wschód i zachód. Można też wędrować po salach muzealnych w poszukiwaniu obiektów związanych z tematem wystawy, znajdujących się w innych galeriach, a nawet na ulicach Warszawy. A kiedy dojdziemy do ostatniej sali, czeka nas nagroda: świetlisty krąg na lustrzanej ścianie. To kreacja wyjątkowej aury: obraz Prawdy i Nieskończoności.
PEJZAŻE WEWNĘTRZNE
Lubię obrazy Jacka Gowika. Już same tytuły jego wystaw intrygują, zapowiadając przygodę intelektualną i emocjonalną: „Niebo zaczyna się wyżej”, „Powiększenia”, „Opór koloru” – właśnie tak zatytułowana jest najnowsza ekspozycja w Galerii Apteka Sztuki. Na pierwszy rzut oka są to obrazy pozornie ascetyczne, chłodne, wyalienowane, odległe. Kuszą bezimienną, bezosobową, nieskończoną przestrzenią, a raczej jej wycinkiem, zamkniętym ramami płótna. To jednak powierzchowne wrażenie, bo pulsują wewnętrznym życiem, sobie znanym rytmem. Warto je oglądać z daleka i z bliska, bo dostarczają wielu wrażeń estetycznych i zarazem refleksji. Z bliska widać dokładnie fakturę obrazu, grubość nakładanej wielokrotnie farby, kolejne ślady pociągnięcia pędzlem. Z daleka pozwalają objąć wzrokiem perspektywę kompozycji, a przede wszystkim niuanse światła, przebłyskującego przez kolory i skupiające uwagę widza. Tytułowy „Opór koloru” rozumiem jako poszukiwanie właściwej barwy, tonacji; żmudnego odnajdywania dla nich miejsca na płótnie – tak jak kompozytor szuka nuty, która zabrzmi zgodnie z jego intencjami. Gęsta faktura materii opiera się długo i wreszcie poddaje się, jednak dotyki farby są niepokorne, wymykają się spod kontroli. Malarstwo niefiguratywne ma to do siebie, że pozwala odbierać je intuicyjnie, odczytywać na własny sposób. Ta wieloznaczność sensu obrazu jest pociągająca i prowokująca zarazem.

Jacek Gowik tytułuje swoje obrazy po prostu „Pejzaż”, sugerując swobodne impresje na temat natury. Idąc tym tropem i śladami własnej fantazji, widzimy to, co sami chcemy zobaczyć. Pozioma linia, przecinająca płótno i dzieląca dwa odrębne kolory to zapewne linia horyzontu na styku nieba i ziemi. Ale na przykład ciemna, brunatna farba może być równie dobrze ziemią, jak zbliżającą się chmurą, wchłaniającą w swoją głębinę – zarazem symbolem ciemnych, ponurych dni i nastrojów. Przebłyskujące przez tę kurtynę światło to iskierki nadziei, zapowiedź świtu i kolejnego dnia. Obrazy lśniące bielą i srebrem skrzą się wspomnieniem ośnieżonych szczytów gór. Emanują spokojem, ciszą, ukojeniem, ale zarazem czai się w nich niepokój czegoś nieznanego, ukrytego pod powierzchnią. Na innych płótnach gęste linie przywołują skojarzenia ze splotami dzikich traw, ale może to zakręcone myśli? I różne odcienie błękitu: turkus, szafir, kobalt. Pejzaż bez początku i końca – mikrokosmos, zamknięty w pigułce obrazu. Inspirujące jest to odczytywanie prac Jana Gowika, zarówno dosłowne, jak i metafizyczne. To, co mnie w nich najbardziej urzeka, to nawet nie wędrowanie po zawiłościach detali i nawet nie perfekcyjna technika wykonania, ale światło. Magnetyczne, kuszące, wszechobecne. Idziemy ku światłu, gdziekolwiek jest.
HAMLET 2025

Premiera „Hamleta” w Teatrze Narodowym zelektryzowała kulturalną Warszawę. Entuzjastyczne recenzje, kolejki do kasy – wszystko to świadczy o tym, jak bardzo potrzebujemy teatru klasycznego, szlachetnego, inteligentnego, refleksyjnego w przekazie. Reżyser spektaklu Jan Englert wybrał ten ponadczasowy dramat Williama Szekspira na zakończenie 28 sezonów w teatrze, którym kieruje z powodzeniem od 2003 roku. Trudno o lepszy wybór: „Hamleta” ogląda się wciąż i niezmiennie jako utwór, będący uniwersalną opowieścią o człowieku. W historii teatru polskiego zaszczytu zagrania tytułowej roli dostąpili znakomici aktorzy: Adam Hanuszkiewicz, Gustaw Holoubek, Daniel Olbrychski, Jerzy Radziwiłłowicz, Edmund Fetting, Leszek Herdegen, Piotr Fronczewski, Borys Szyc i sam Jan Englert. W najnowszej inscenizacji w roli Hamleta oglądamy aktora, który jest dopiero studentem III roku warszawskiej Szkoły Teatralnej i jest to najmłodszy Hamlet, jakiego oglądamy na scenie. Hugo Tarres fenomenalnie realizuje arcytrudne wyzwanie: jego Hamlet to bohater naszych czasów, autentycznie młody, wrażliwy, targany niepokojem egzystencjonalnym. Książę, zagubiony wśród pochlebców, zdrajców, klakierów. Staje się niebezpiecznym wrogiem, bo poznał tajemnicę władzy; jest niewygodnym świadkiem historii. Nieprzeciętny, niepokorny, piekielnie inteligentny, a jednocześnie przeraźliwie samotny. Zdradzany za przysłowiową garść srebrników, przez fałszywych przyjaciół, którzy próbują odgadnąć jego zamiary. Nie wiedzą, że Hamlet przejrzał ich wybiegi. Pod maską szaleństwa prowadzi grę. Stawia czoła wrogom, odważnie, próbuje walczyć. Ale wiadomo, że jeden przeciw wszystkim skazany jest na porażkę. Motorem napędowym Hamleta jest pragnienie zemsty: to jego obsesja. Ogarnia go, pogrąża, staje się celem życia. Wszystko inne blaknie, rozmywa się, traci na znaczeniu. A Dania jest więzieniem – jak każde miejsce, z którego nie można uciec, gdzie nie ma ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Być albo nie być? – to pytanie zadaje sobie codziennie wielu z nas. Być – zmagać się z problemami, frustracjami. Nie być – zasnąć, poddać się. Hamlet to bohater ponadczasowy, tak bardzo nam bliski. Odnajdujemy w nim własne rozterki i pytania, na które nie ma odpowiedzi. To rewelacyjna kreacja Hugo Tarresa, głęboko zapadająca w pamięć. Helena Englert (Ofelia), Beata Ścibakówna (Gertruda), Mateusz Kmiecik (Klaudiusz)… tworzą scenerię tego dramatu jednostki. Hamlet – inteligentny, wyobcowany, osamotniony, nie znajduje sobie w świecie miejsca dla siebie. Nie zamierza iść na kompromis: zbuntowany, wyrastający ponad przeciętność. Taki Hamlet budzi podziw, sympatię, nawet współczucie. Fantastyczny spektakl!
ARTYSTA EKSLIBRISU
Tuż przed Świętami Wielkiej Nocy dotarło do mnie wyjątkowe wydawnictwo: „Winiarz Zielonogórski” – Pismo Plantatorów Winorośli i Producentów Wina. Wydanie bibliofilskie: 20 numerowanych egzemplarzy, poświęcone pamięci Stanisława Pary (1934-2010); artysty, który w swoim życiu i twórczości popularyzował własny, pełen fantazji i poezji obraz Zielonej Góry. W swoich grafikach i malarstwie przedstawiał zaczarowany świat zielonogórskich winnic.

Redaktor magazynu, Mirosław Kuleba dedykował ekskluzywnie wydane pismo z artystycznymi wklejkami tym, którzy specjalnie dla tego wydawnictwa przygotowali ekslibrisy in memoriam Stanisława Pary. Jestem ogromnie szczęśliwa i zaszczycona, że również mój ekslibris znajduje się w tej wyjątkowej publikacji. Mirosła Kuleba w tekście „Artysta w stanie lotnym” wspomina spotkania ze Stanisławem Parą. Jest w tym podziw dla niezwykłego człowieka i jego talentu. Analizuje niuanse ekslibrisu, który powstał dla jego żony: „Patrzyłem olśniony na flamingi, których giętkie szyje zaplatały się wokół rąk baleriny wspiętej na pointy w trzeciej pozycji. To był zapis ruchu jej rąk z całego tańca, z wszystkich jego pas, linie płynęły i falowały”. W tym tkwi kwintesencja ekslibrisu, by oddać szczegóły, sens, pasję osoby, dla której wykonuje się znak książkowy. Stanisław Para tworzył lekko, gorączkowo, nie przywiązując większej wagi do wartości swoich miniaturowych dzieł. Mirosław Kuleba pisze o tych skarbach: „Wyszukiwałem je w stertach papierów, leżały we wszystkich kątach, szafach, na półkach, wśród książek, w tekach poutykanych za tapczanem, za meblami, za drzwiami w podróżnych walizkach, pod kaloryferem”. Stanisław Para nie prowadził katalogów, spisów; nie notował grafik, linorytów i cynkorytów, pasteli i olejów. Żył sztuką i to mu wystarczało. W swoim pracowitym życiu ukończył wydział meblarski Liceum Sztuk Plastycznych w Tarnowie (specjalizował się w technice intarsji), w Nowej Hucie malował dekoracje; w Drawsku Pomorskim podczas służby wojskowej pracował jako kartograf przy kreśleniu map. W Żorach prowadził sekcję plastyki w Domu Kultury i tam wykonał pierwszy ekslibris oraz założył spółdzielnię „Rytosztuka”. Potem Cepelia, Muzeum Ziemi Lubuskiej; Zielona Góra, którą portretował – pejzaż i ducha, żyjącego w murach i piwnicach miasta. Jak napisał Jan Muszyński: „Stanisław Para jest cząstką Zielonej Góry; od lat poświęca wizerunkowi miasta swój talent”. Jego sztuka – jak wspomina Mirosław Kuleba – jest jak twórczość religijna: wyrasta z zachwytu nad Stworzeniem Najwyższego. Piękno i wielkość dostrzegał wszędzie wokół siebie. Jak mawiał: „Człowiek roki dla człowieka, a Pan Bóg się cieszy”. To piękne wspomnienie o pięknym artyście, ilustrowane ekslibrisami tych, którzy podziwiają jego twórczość, finezyjną i refleksyjną.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA