Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share

GORZKI SMAK SŁAWY

Violetta Villas – kolorowy ptak estrady czasów PRL-u. Fascynowała nie tylko głosem, ale także oryginalnym stylem (mocny makijaż, burza blond loków, krynoliny). Wszystko, co się z nią wiąże jest niezwykłe, począwszy od scenicznego pseudonimu: właściwie nazywała się Czesława Gospodarek (z domu Cieślak). Urodziła się w Belgii, dokąd wyjechali do pracy jej rodzice; w 1946 roku cała rodzina wróciła do Polski i zamieszkała w Lewinie Kłodzkim. Jej charakterystyczny głos określano jako sopran koloraturowy, obejmujący aż cztery oktawy. Talent Villas doceniła nie tylko polska publiczność: występowała w paryskiej Olympii i nowojorskim Carnegie Hall; przez kilka sezonów była gwiazdą Casino de Paris w Las Vegas. Jednak życie artystki to nie tylko blaski, ale również cienie. I o tym jest książka „Villas” (Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o., 2025). Autorzy – Iza Michalewicz i Jerzy Danilewicz – rzetelnie podeszli do tematu, szukając konkretnych faktów w licznych dostępnych publikacjach i dokumentach oraz relacjach osób, które znały Villas. Bo sama wokalistka od początku umiejętnie tworzyła własny wizerunek, opowiadając dziennikarzom rozmaite historie, które brzmiały ciekawie, ale miały niewiele wspólnego z prawdą. Autorom bardzo zależało na tym, aby Villas autoryzowała biografię, ale bezskutecznie. W tej chwili nie ma to już większego znaczenia. Najważniejsze, że artystka przeszła do historii polskiej muzyki rozrywkowej jako „primadonna assoluta” – niepowtarzalna osobowość o własnym, ekscentrycznym stylu. A jej piosenki – „Dla ciebie miły”, „Szesnaście lat”, „Do ciebie mamo”, „Uśmiechem miłość się zaczyna”, „Nie ma miłości bez zazdrości”, „Oczy czarne”, „Całuj gorąco” – i dziesiątki innych zapewniły jej sympatię słuchaczy na długie lata. Wraz z autorami poznajemy jej dom rodzinny, marzenia o karierze estradowej (każda młoda dziewczyna chciałaby być piosenkarką, aktorką, baletnicą lub modelką), lata nieukończonej zresztą szkoły muzycznej i pierwsze sukcesy; koncerty i nagrania dla Polskiego Radia. Warszawa, festiwale w Opolu, Stołeczna Estrada, zagraniczne tournee. Wreszcie punkt zwrotny: Las Vegas. To Ameryka odmieniła jej życie – niestety, niekoniecznie na dobre. Zdolna, ambitna, atrakcyjna dziewczyna z małej miejscowości zagubiła się w świecie neonów, kasyn, hoteli, luksusowych rezydencji milionerów. Bez znajomości języka i realiów show biznesu, manipulowana przez managerów, dała się wciągnąć w brutalną maszynę, która eliminuje słabszych psychicznie i wyrzuca za burtę. Powrót do Polski, kiedy skończył się kontrakt i… rozczarowanie, bo zmienił się rynek muzyczny, a przede wszystkim zmieniła się ona sama. Nie potrafiła udźwignąć ciężaru sławy, cała sytuacja ją przerosła, do tego dołączyły się problemy osobiste. Coraz bardziej oddalała się od rzeczywistości, rozpaczliwie próbując podtrzymać swoją legendę. Violetta Villas – artystka obdarzona niepospolitym głosem i charyzmą dawno odeszła, podczas gdy inne gwiazdy tamtych lat jak Irena Santor czy Sława Przybylska wciąż jeszcze koncertują. Smutna refleksja, że nie ma recepty na szczęście.
W WIŚNIOWYM SADZIE
Anton Czechow słusznie zaliczany jest do wielkich klasyków teatru. Jego dramaty – znakomicie napisane, pełne emocji, wyraziste, z mocno zarysowanymi portretami psychologicznymi postaci – należą do kanonu utworów, które często można podziwiać na scenie. „Wujaszek Wania”, „Trzy siostry”, „Mewa” i „Wiśniowy sad”, zrealizowany ostatnio w warszawskim Teatrze Powszechnym to mądre, gorzkie historie, szlachetne w swoim przesłaniu, ponadczasowe. Reżyser spektaklu Paweł Łysak postanowił zaakcentować przede wszystkim właśnie uniwersalny wymiar problematyki „Wiśniowego sadu”. To tragizm, atmosfera nieuchronnej katastrofy, dekadencja, przez którą przebija się iskierka nadziei na zbudowanie nowego, może lepszego ładu. Czechow napisał ten utwór w 1903 roku i była to jego ostatnia sztuka teatralna. Traktuje o procesie degradacji rosyjskiej szlachty i inteligencji, w przeczuciu zbliżającej się przemiany społecznej. Pogrążona w długach rodzina próbuje długo uciekać od rzeczywistości, ale wreszcie trzeba podjąć dramatyczną decyzję: jedynym ratunkiem wydaje się sprzedaż ukochanego majątku z tytułowym wiśniowym sadem. To tak jak sprzedaż sentymentalnych wspomnień, sprzedaż kawałka siebie. A po licytacji okazuje się, że paradoksalnie nowym właścicielem został…syn pańszczyźnianego chłopa, który nigdy nie miał wstępu do dworu. To szokujący fakt potwierdzający zmiany społeczne na styku dwóch epok. Widzowie uświadamiają sobie, że taki dramat może rozgrywać się gdziekolwiek i kiedykolwiek. Uczucia przemijania, nieuchronnej utraty tego, co wydaje się najcenniejsze i ukochane pogłębiają atmosferę smutku. W końcówce przedstawienia wiśnie padają pod ciosami siekiery; to symbol zniszczenia, zarazem rozliczenia z przeszłością. Triumfuje brutalne prostactwo; do głosu dochodzi drapieżny, nowobogacki, wyrachowany materialista z nizin społecznych: sprytny i przebiegły. Dla niego nie istnieją uczucia, on tylko liczy zyski. Postacią numer jeden, przewodnikiem po tym chaosie jest Szarlotta (znakomita kreacja – Aleksandra Konieczna). Dystyngowana, elegancka, budząca szacunek, uosabia tęsknotę za dawnymi, dobrymi czasami. A także romantyczne, może naiwne zapatrzenie w przeszłość, chociaż przeżyła nie tylko piękne chwile. Wspomnienia to prawda i fantazja, radość i pustka. Tragizm egzystencji słabych ludzi, pozbawionych woli działania. Zagubienie, bezradność i bezczynność, bierne czekanie na to, co przyniesie los. A jednak czujemy sympatię do tych postaci, bo budzą nasze współczucie.

„Wiśniowy sad” uważany jest za najwybitniejszy dramat w dorobku Czechowa: uniwersalny, pobudzający do refleksji. Świat wokół nas się zmienia i nie mamy na to większego wpływu – w wymiarze globalnym. A w naszym mikro świecie: czy potrafimy się z tym pogodzić, dopasować, odnaleźć swoje miejsce w nowej sytuacji? Po spektaklu warto poszukać odpowiedzi na to pytanie. Czechow – znawca duszy ludzkiej – zarysowuje motyw nadziei, bo przecież trzeba żyć dalej, na przekór wszystkiemu. Wszystko jakoś się ułoży. Są wygrani i przegrani, bo takie jest życie. Znakomity spektakl.
NATURA KOBIET
Kalendarz Artystyczny Gedeon Richter Polska jest tradycyjnie przedmiotem pożądania kolekcjonerów. Właśnie ukazała się XIV edycja tego ekskluzywnego wydawnictwa; została zaprezentowana podczas uroczystego wieczoru galowego w Arkadach Kubickiego na Zamku Królewskim w Warszawie. Jest zapowiedzią zbliżającego się z każdą chwilą przyszłorocznego jubileuszu 15-lecia. Inspiracją artystów, zapraszanych do realizacji kalendarzy są kobiety, ukazywane w różnych aspektach; temat tegorocznego wydania brzmi: „Żywioły kobiet” czyli Woda, Ogień, Powietrze i Ziemia. A zatem dwanaście miesięcy, cztery żywioły i trzech autorów ilustracji. Dyrektor artystyczny przedsięwzięcia – Andrzej Pągowski – jest doskonale znanym i rozpoznawalnym twórcą. Jego dorobek jest imponujący: plakaty filmowe i teatralne, okładki płyt, projekty znaczków i kartek pocztowych, murali, scenografii; portrety, rysunki, ilustracje książkowe. Jak mówi, najbardziej dumny jest z ponad 1500 plakatów, które zaprojektował. Z powodzeniem realizuje idee Kalendarza Artystycznego Gedeon Richter, ukazującego rolę i znaczenie kobiet w społeczeństwie; ich emocje, energię i urodę. W tym roku kolejne miesiące przeprowadzają nas przez symboliczne i oczywiście artystyczne, pełne tajemnic wizerunki w ujęciu trzech autorów. Tym razem Andrzej Pągowski zaprosił do współpracy Joannę Szumską i Renatę Magdę, które doskonale poradziły sobie z tematem, realizując zadanie w indywidualny i właśnie żywiołowy sposób. Joanna Szumska zaproponowała delikatny, senny klimat, wystudiowane formy z elementami nawiązującymi do natury. Jej styczniowa kobieta wyłania się z błękitu i słonecznego blasku z białym gołębiem. Kwietniowa – udekorowana jest soczystymi owocami, lipcowa – zapatrzona w płomień, październikowa – wkomponowana w morską głębinę z rybami. Renata Magda maluje obrazy dość oszczędne, klarowne w formie, ozdobione przyciągającymi uwagę detalami. To może być kolczyk, kapelusz, wyrafinowana poza modelki, splot włosów, barwa nieba lub wody. W lutym jej kobieta ma rozwiane włosy i sukienkę, a w powietrzu fruwają papierowe samolociki. W maju dominuje głębia pomarańczowej ziemi, sierpień emanuje rozgrzaną atmosferą plaży i intensywną opalenizną ciała, listopad – na przekór deszczowej aurze – tonie w intensywnym turkusie. Sam Andrzej Pągowski kontynuuje cykl portretów: pełnych kolorów, energii, dynamiki. Temat „Żywiołów kobiet” okazał się bardzo inspirujący i w efekcie powstała znakomita kolekcja obrazów ze swoistą dedykacją artystyczną na każdy miesiąc. Ze sztuką łatwiej i piękniej mija rok.

Autorka obrazu : Renata Magda
PROCHY
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Co więcej, dzieje się każdego dnia. Szukamy pigułki szczęścia, tak jak kiedyś alchemicy szukali przepisu na produkcję złota i na eliksir nieśmiertelności. Łykamy prochy: bo boli, bo mamy gorszy nastrój. Na bezsenność i senność, na lęki i fobie, na luz i pobudzenie wyobraźni. Koncerny farmaceutyczne nie śpią, tylko węszą intratny interes i liczą zyski. Na ludzkich chorobach i słabościach, kompleksach i marzeniach można świetnie zarobić i nieważne czy lekarstwa pomagają, czy szkodzą , czy są może tylko pustym placebo w atrakcyjnym opakowaniu. W Teatrze Syrena obejrzałam spektakl, a właściwie musical „Na prochach” (scenariusz i teksty piosenek – Jacek Mikołajczyk, reżyseria – Robert Talarczyk, muzyka – Jacek Sotomski i Michał Puchała) opowiadający autentyczną historię.

Współczesna Ameryka staje się krajem na prochach, bo pewna firma farmaceutyczna wpadła na pomysł, by uwolnić pacjentów od bólu. Na rynek trafiły pigułki, które miały w swoim składzie silnie uzależniające opiaty. Ci, którzy sięgnęli po te leki, nie zdawali sobie sprawy, że wpadają w szpony wyniszczającego nałogu. Inni z premedytacją potraktowali środki przeciwbólowe jako źródło tańszych narkotyków, działających jak kokaina. Sprzedaż specyfiku rosła w zastraszającym tempie. W efekcie opioidowej epidemii zmarło ponad 500 tysięcy osób. Ci, którzy jeszcze żyją, toczą walkę o przetrwanie, poddając się kuracji odwykowej. Inni poddali się i wegetują na ulicach jak ludzkie wraki. A producenci dorobili się miliardów i nie czują żadnych wyrzutów sumienia. Kiedy sprawa nabrała rozgłosu i trafiła na salę sądową, w ramach ugody zapłacili minimalną karę i umyli ręce. Spektakl robi wrażenie dynamiką, bezkompromisowym przedstawieniem tematu, błyskotliwą realizacją. Przedstawiciele koncernu to bezkarne bestie, ogarnięte żądzą zysku. Zimni, wyrachowani, obracają się wyłącznie w swoim kręgu. Bajecznie bogaci, przekonani o tym, że pieniądze mogą wszystko. A przede wszystkim mogą zamknąć usta poszkodowanym i zamieść sprawę pod dywan. Obserwujemy zręczne nakręcanie reklamy pod hasłem „Uwolnimy Amerykę od bólu”. Słuchając pokrętnych wywodów elokwentnego i pozornie rzeczowego producenta leku pacjenci łatwo dają się zmanipulować. Sięgają po pigułki, a za chwilę jest już za późno, żeby się wycofać, bo organizm domaga się zwiększonej dawki. Jest też głos ofiar, ale prawie niesłyszalny. Przecież zawsze można powiedzieć, że stosowali lek na własne życzenie i niezgodnie z przepisami (a dostępny był bez recepty). Plejada znakomitych aktorów prezentuje tę koszmarną i niestety zupełnie prawdziwą historię. Ze sceny płynie jasny przekaz: apel o ostrożność, rozsądek, rozwagę, bo kładziemy na szali własne zdrowie, a nawet życie.
BEATA JOANNA PRZEDPEŁSKA
Zdjęcie ilustracyjne Violetty Villas- Wikipedia