Beata Joanna Przedpełska – Echa Warszawskich Salonów
Share

PORTRETY DUSZY
Złota 44 to dobry, a nawet bardzo dobry adres w Warszawie. Budynek położony w samym centrum stolicy znany jest jako „wieżowiec Libeskinda” (od nazwiska architekta, który zaprojektował apartamentowiec) lub „żagiel” (ze względu na szczególny kształt. Jest najwyższym budynkiem mieszkalnym w Polsce, a nawet w Unii Europejskiej. Uroczyście oddano go do użytku równo osiem lat temu – w marcu 2017 roku. Miałam wtedy okazję zwiedzać jedno z pięter i mogłam podziwiać zapierający dech w piersiach widok na miasto, urządzenie wnętrz i nowinki techniczne, służące lokatorom. Dzisiaj mówi się, że mieszkają tam milionerzy. Ale na Złotej 44 nie rozmawia się o pieniądzach, tylko… o sztuce. Otóż spotkaliśmy się na wyjątkowym, ekskluzywnym wieczorze artystycznym podczas którego zaproszeni goście podziwiali wystawę malarstwa prof. Wojciecha Cieśniewskiego pod tytułem „Oblicza Duszy: Cnoty i Grzechy”. Twórca obrazów, w których prowadzi szczególny, metafizyczny dialog – z samym sobą, a przede wszystkim z widzami – początkowo fascynował się… matematyką teoretyczną. Jednak nie został naukowcem, bo szybko zorientował się, że suchy, konkretny język znaków matematycznych nie pozwala mu na swobodne wyrażanie emocji. Postanowił związać swoją przyszłość z Akademią Sztuk Pięknych, gdzie po ukończeniu studiów do dziś pracuje zawodowo. Artysta nawiązuje do twórczości Caravaggia, Giotta, Michała Anioła, Vermeera; w ich pracach odnajduje wartości nie tylko estetyczne, ale i filozoficzne.

Prof. Cieśniewski podejmuje zagadnienia dobra i zła w życiu człowieka, bada funkcję sztuki jako nośnika klasycznego dobra i piękna. Na wystawie „Oblicza Duszy” mamy więc wyrażone na płótnach refleksje na temat cnót i grzechów oraz próbę odpowiedzi na pytanie, jak je dziś rozumiemy. Siedem grzechów głównych (pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo) przeciwstawione są czterem cnotom kardynalnym (roztropność, sprawiedliwość, męstwo, umiarkowanie). Wydaje się, że pozytywne wartości wychodzą zwycięsko z tej konfrontacji. Prof. Cieśniewski przyznaje się, że jego obrazy powstają z lęku przed złem i zarazem z tęsknoty za świętością, której tak bardzo brakuje w codziennym życiu. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, ale właśnie to jest sensem istnienia. Jak pisał Cyprian Kamil Norwid: „Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, dwie tylko – poezja i dobroć… i więcej nic”. W tym aspekcie wernisażowy wieczór na Złotej 44 stał się okazja do spojrzenia w głąb własnej duszy i poszukanie odpowiedzi na pytania: kim i jacy jesteśmy? dokąd zmierzamy? czego szukamy? Taki był sens spotkania z wyjątkową sztuką w wyjątkowym miejscu.
WIECZÓR Z GOMBROWICZEM
Rewelacja! Tylko tyle i aż tyle można napisać o najnowszej inscenizacji „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza w OCH-Teatrze, w reżyserii i adaptacji Mariusza Malca. Rzadko kiedy wychodzę z teatru z uczuciem, że obejrzałam spektakl tak dobry, że chcę go obejrzeć raz jeszcze. A tak jest tym razem. Awangardowa powieść Gombrowicza, opublikowana w 1937 roku, przełożona na wiele języków, zdobyła opinię wybitnego utworu już przed II wojną światową. Doczekała się wielu adaptacji scenicznych, realizacji telewizyjnej i filmowej (w 1991 roku w reżyserii Jerzego Skolimowskiego), a nawet baletowej (w 2005 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie – pod tytułem…”Pupa”). Czasami zastanawiamy się nad sensem przypominania utworów, wydobytych z głębokiego archiwum. W przypadku „Ferdydurke” ten problem w ogóle nie istnieje. Jest to opowieść uniwersalna, ponadczasowa, na wskroś współczesna i nowoczesna. A co najważniejsze wciąż bawi, zaskakuje i celnie uderza w społeczeństwo, obłudę i fałsz. Bohaterowie „Ferdydurke” przesuwają się po scenie, prezentując widzom swoje groteskowe oblicza. Każdy z nich – jak w balladzie „Pan Twardowski” Mickiewicza – „śmieszy, tumani, przestrasza”, bo ilustruje ciemne strony osobowości „z życia wzięte”. Jest zatem infantylny Józio, poszukujący pierwotnego człowieka Miętus, nudny jak flaki z olejem profesor Bladaczka, rozbrykani i okrutni wobec kolegów uczniowie. Są zmanierowani inteligenci, prymitywna służba, egzaltowane pensjonarki. Jak w kalejdoskopie przesuwają się barwne postacie, znakomicie interpretowane słowem i gestem przez zespół utalentowanych aktorów. Czarują widzów i od pierwszej sceny do ostatniej wciągają publiczność do wspólnej zabawy, a zarazem wywołują refleksje. Bo „Ferdydurke” to nie tylko satyra, ale także specyficzny traktat filozoficzny o wiecznej niedojrzałości, dorastaniu, poszukiwaniu doskonałej, idealnej formy jako klucza do uwolnienia się ze sztywnego gorsetu konwencji, ograniczającego swobodę zachowania, a nawet myśli. Odwieczny problem: natura kontra kultura, tradycja – nowoczesność. I maski, zakładane w zależności od okoliczności, by ukryć prawdziwą twarz. Wreszcie docieramy do absurdalnego morału, że przed ludźmi można schować się tylko wśród innych ludzi. Bardzo zgrabna adaptacja powieści wyciska najważniejsze wątki fabuły i nie pomija słynnych gombrowiczowskich cytatów, które przeszły do języka codziennego jak „przyprawianie gęby”, „bratać się”, „Słowacki wielkim poetą był”. W finale brzmi „Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba”. W tym przypadku, parafrazując to zdanie, raczej kto jeszcze nie obejrzał tego przedstawienia w OCH-Teatrze – ten trąba.

SAMO ŻYCIE
Norman Foster jest światowej sławy brytyjskim architektem, twórcą projektów wielu słynnych budynków. Również w Warszawie: biurowca Metropolitan na Placu Piłsudskiego i wieżowca Varso Tower. Ale Norman Foster (znany także jako Norm Foster – zbieżność imienia i nazwiska zupełnie przypadkowa!) jest kanadyjskim dramaturgiem, autorem ponad 60-ciu sztuk teatralnych. Cieszy się ogromną popularnością: co więcej – jego utwory należą do najczęściej wystawianych w Kanadzie. Foster najpierw pracował w radiu, gdzie prowadził popularny program poranny. Wkrótce zadebiutował komedią „Sinners”. Odtąd, zachęcony sukcesem, regularnie pisze scenariusze, które trafiają na profesjonalne sceny. Polska publiczność poznała jego twórczość, bo do repertuaru teatrów w różnych miastach trafiły takie tytuły jak „Długi weekend”, „Ostra jazda”, „Ranny ptaszek”, „Lista męskich życzeń” „Historie łóżkowe”, „Przygoda z ogrodnikiem”, „Między płotem a kowadłem”, „Randka w ciemno na dwie pary”. Foster jest uwielbiany do tego stopnia, że od 2016 roku odbywa się The Norm Foster Theatre Festival w St. Catharines (Ontario); w tym samym roku pisarz został Oficerem Orderu Kanady, a dwa lata później otrzymał symboliczne klucze do miasta. W większości swoich utworów ukazuję problemy przeciętnych ludzi; staram się nikogo nie pouczać, nie prawić morałów – mówi autor. Może właśnie w tym tkwi sekret jego popularności: lekkie, dowcipne, zgrabne opowiastki o naszych słabościach pozwalają się uśmiechnąć i spędzić miły wieczór w teatrze. Teraz jest okazja, by znów docenić walory komedii Fostera, bo Teatr Kwadrat prezentuje sztukę „Moja kochana Judith”. Akcja rozgrywa się kameralnie, tylko między czterema postaciami, w domowej scenerii. A fabuła wydaje się błaha: David Stafford (Michał Staszczak) planuje rozwód z żoną Judith (Marta Żmuda Trzebiatowska). Jego małżeństwo i tak wisi na włosku, bo David nawiązał romans z Anną Miles (Ilona Chojnowska). Problem w tym, że chciałby przyłapać żonę na zdradzie, wtedy byłby rozgrzeszony. W tym celu namawia swojego pracownika Karla Newhouse (Patryk Pietrzak), by w zamian za obietnicę awansu podjął się tego zadania. Czy uda się zrealizować ten misterny, ale godny pożałowania plan? Sytuacja się nieco komplikuje, bo David dochodzi do wniosku, że najlepiej byłoby…zatrzymać przy sobie obie kobiety. Foster rysuje niejednoznaczne, czarno-białe charaktery postaci. Pełen pozornego uroku David jest w gruncie rzeczy stuprocentowym, obłudnym egoistą, przyzwyczajonym do manipulowania ludźmi. Z pozoru nieciekawy, zakompleksiony stary kawaler Karl ma jednak ukryte zalety: dobrze gotuje, nadaje się na powiernika i przyjaciela. Zahukana Judith znajduje w sobie siłę, aby odejść od niewiernego męża i rozpocząć życie od nowa. Anna, rozczarowana grą na dwa fronty Davida także podejmuje decyzję: postanawia z nim zerwać. I tak oto David zostaje sam. Błyskotliwe dialogi, zabawne sytuacje, świetna gra aktorów. „Moja kochana Judith” to spektakl, który ma lekkość i wdzięk.

BIBLIA GUTENBERGA

Prezentacja egzemplarza Biblii, wydrukowanej ponad 570 lat temu przez Johannesa Gutenberga jest wyjątkowym wydarzeniem. Księgę można obejrzeć w Galerii Sztuki Średniowiecznej Muzeum Narodowego w Warszawie. To jedyny w Polsce taki unikatowy skarb; zabytek, budzący podziw i zadumę nad historią. Biblia należy do zbiorów Muzeum Diecezjalnego w Pelpinie i udostępniona jest publiczności dopiero po raz drugi w MNW – z szacunkiem, należnym najcenniejszym skarbom narodowym. Drukowana w latach 1452-1455 należy do pierwszych ksiąg jakie pochodzą z pracowni Gutenberga w Moguncji. To symboliczne świadectwo rewolucji w sposobie rozpowszechniania tekstów, jakie dokonało się dzięki wynalezieniu ruchomych czcionek, które pozwoliły składać i drukować książki. Treści docierały do odbiorców szybciej i do szerszego grona, powielane w odpowiednim nakładzie. Ale w tym przypadku dwutomowe dzieło jest przykładem mistrzowskiej, zespołowej pracy warsztatowej, ponieważ wykonali je rzemieślnicy różnych specjalności. Papier wytworzono w Nadrenii; nad dekoracją malarską stronic czuwał iluminator, który ozdobił karty różnobarwnymi inicjałami i winietami. Wydrukowaną księgę oprawił w Lubece introligator, zabezpieczając drogocenne papiery przed zniszczeniem: otoczył dębowymi deseczkami, powleczonymi koźlą skórą. Na skórzanej oprawie wytłoczono figury zwierząt, ornamenty roślinne oraz wizerunki świętego Pawła. Tak więc wysoce estetyczne i artystyczne wykonanie Biblii świadczy o jej wartości i wyjątkowości. Dwa woluminy liczą 640 nienumerowanych kart. To jeden z najcenniejszych egzemplarzy na świecie, jakie zachowały się w doskonałym stanie. Historia tego skarbu rozpoczyna się wraz z ufundowaniem w 1502 roku klasztoru franciszkanów obserwantów w Lubawie, gdzie początkowo był przechowywany. W 1833 roku księga trafiła do Pelpina. Tylko raz opuściła to miejsce: w 1939 roku Biblię uratowano przed zniszczeniem, wywożąc przez Warszawę, Francję i Wielką Brytanię do Kanady, skąd wróciła do Polski w 1959 roku. Wówczas dzieło zaprezentowano uroczyście w Muzeum Narodowym w Warszawie wraz z najcenniejszymi odzyskanymi skarbami polskiej sztuki. W rocznicę tego wydarzenia MNW zaprasza na obecny pokaz Biblii Gutenberga z Pelpina w Galerii Sztuki Średniowiecznej, wypełnionej obrazami i rzeźbami, których motywem przewodnim są książki, postacie czytające i piszące. W tamtych czasach książka była niezwykle cennym przedmiotem; na posiadanie ich mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi. Artyści wykonywali wizerunki świętych, aniołów, apostołów, królów, szlachetnie urodzonych – z ważnym rekwizytem, czyli książką. Wynalazek Gutenberga ułatwił też pracę artystom: powielanie ilustracji w formie odbitek drukarskich pozwolił rozpowszechniać wzory, które opracowywali na swój własny sposób na obrazach i rzeźbach. Spacer po Galerii szlakiem, zapoczątkowanym przez Biblię Gutenberga jest arcyciekawym spotkaniem z imponującymi dziełami i lekcją historii sztuki.
Beata Joanna Przedpełska
Zdjęcie ilustracyjne: Biblia Gutenberga ze zbioru Muzeum Diecezjalnego w Pelplinie, fot. Wikipedia